Press room

GRZEGORZ WODOWSKI W RZECZPOSPOLITEJ

Marihuana nie ma nic w sobie specyficznego i wyjątkowego, co sprawiałoby, 
że używana w umiarkowany sposób powodowałaby utratę woli działania 
i ambicji – przekonuje działacz Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej. Trudno jest nie traktować tekstu Bogusława Chraboty „Niemyte dusze” inaczej niż manifestu przekonań autora, żeby nie powiedzieć uprzedzeń wobec zjawiska używania narkotyków. Bynajmniej nie jest to rzeczowy głos w dyskusji na temat tego, jak we współczesnym świecie powinniśmy próbować radzić sobie z problemem narkotykowym.
Wspomnienia dotyczące nieżyjących kolegów ze szkolnej ławy, co to sięgnęli po marihuanę, potem po kompot i skończyli na cmentarzu, to chwyt mocno oklepany i rażący uproszczeniem. To prawdziwa „lastrykowa płyta nagrobna” wymierzona w inteligencję czytelników.

Rozdzielić rynki
Badania naukowe pokazują, że część osób, które uzależniły się od heroiny czy innych twardych narkotyków, miała doświadczenia z marihuaną, ale podobne doświadczenia mieli wcześniej z alkoholem i nikotyną. Przyglądając się liczbom, nie można stwierdzić, że kontakt z marihuaną determinuje używanie innych rodzajów narkotyków, nie ma tu zależności przyczynowo-skutkowej. Marihuana jest najbardziej rozpowszechnionym nielegalnym narkotykiem, więc nie ma w tym nic dziwnego, że osoby stosujące mniej popularne narkotyki zażywały marihuanę. O tym, czy ktoś będzie sięgał po coraz to silniejsze substancje i się od nich uzależni, decyduje cały szereg czynników biologicznych, społecznych i psychologicznych. Ogromna większość osób używających marihuany nigdy nie zażywała innych narkotyków. Niektórzy specjaliści twierdzą, że marihuana jest raczej „końcowym”, a nie „wejściowym” narkotykiem.
Ostatni raport Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii (EMCDDA) mówi o tym, że ponad 80 mln Europejczyków używało bądź używa marihuany. Jednym z ważniejszych powodów dążenia do jej legalizacji jest przeświadczenie o konieczności rozdzielenia rynku marihuany od rynku twardych narkotyków. Tak, aby miliony osób niestroniących od jointa nie były narażone na kontakt z bardziej niebezpiecznymi substancjami, a także z mafią narkotykową. I żeby 80 milionów Europejczyków nie płaciło tym samym haraczu bandytom.

Najgorsza ta prohibicja
Pomiędzy straszeniem narkotykami a mówieniem o tym, że są one nieszkodliwe, jest ogromna przestrzeń pozwalająca na to, ażeby prowadzić mądre działania profilaktyczne i racjonalną edukację. Uznana, skuteczna zasada profilaktyki to: po pierwsze nie straszyć! Straszenie nie przynosi rezultatów, co widać, słychać i (nomen omen) czuć.
W efekcie najbardziej spanikowani są rodzice. Sparaliżowani strachem nie potrafią rozmawiać ze swoimi dziećmi o narkotykach, choć całkiem znośnie radzą sobie w rozmowach o alkoholu czy nikotynie.
Narkotyki są szkodliwe, marihuana również. Większość zwolenników depenalizacji posiadania narkotyków czy legalizacji marihuany też tak uważa. Ludzie, którzy są pod ciągłym wpływem narkotyków, mają niewielkie szanse na to, żeby być produktywni dla siebie i dla społeczeństwa. Jednak marihuana nie ma nic w sobie specyficznego i wyjątkowego, co sprawiałoby, że używana w umiarkowany sposób powodowałaby utratę woli działania i ambicji.
Tym, co czyni narkotyki bardziej niebezpiecznymi, niż są, jest prohibicja. To za sprawą prohibicji nie mamy wpływu na to, komu i na jaką skalę sprzedawane są narkotyki. Każdy, kto sięga po narkotyki, może jedynie się modlić, że to, co zażywa – a co zostało wyprodukowane w chińskim laboratorium czy w brudnej wannie w piwnicy – nie zabije go. Niektóre „powszechne w szkołach” narkotyki zawierają takie zanieczyszczenia neurotoksyczne, że sama substancja psychoaktywna to przy nich mały pikuś.
Zdaniem Bogusława Chraboty dilerzy to gatunek „powszechnie identyfikowalny”. Policja pewnie z niecierpliwością czeka na szczegóły, bo – gdyby tak było – problem handlu narkotykami mielibyśmy rozwiązany. Jeśli ktoś handluje narkotykami w szkołach, to są przede wszystkim uczniowie, czasem bardzo zaradni i pracowici. I niekoniecznie noszą łańcuchy na szyjach.

PROFESOR MONIKA PŁATEK O RAPORCIE RZECZNIKA PRAW OSÓB UZALEŻNIONYCH W RADIU TOKFM

Nowa ustawa antynarkotykowa miała sprawić, że tzw. rekreacyjni użytkownicy narkotyków nie będą trafiali do więzień. Prokuratorzy mieli umarzać postępowania, jeżeli zatrzymana osoba miała przy sobie niewielkie ilości np. marihuany, na użytek własny. Rzeczywistość jest jednak zgoła inna, a sytuacja z roku na rok wydaje się coraz gorsza. Szczegóły w raporcie Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej, którego najważniejsze fragmenty przedstawiamy poniżej.

Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości z pierwszego półrocza 2012 r. wynika, że na podstawie art. 62a umorzono łącznie ponad półtora tysiąca spraw. Prokuratorzy zrobili to w blisko 1,1 tys. przypadków, a kolejne 419 spraw umorzyły sądy, do których śledczy skierowali akty oskarżenia. Odstąpili od ścigania w przypadku 10-15 proc. spraw. Żeby to zrobić, muszą być spełnione trzy przesłanki: niecelowość ukarania osoby (ponieważ wina i społeczna szkodliwość czynu nie są znaczne), nieznaczna ilość posiadanych narkotyków i to, że były przeznaczone na użytek własny.

– Trudno oprzeć się pokusie nadużywania przepisów kryminalizujących posiadanie nieznacznych ilości narkotyków. Pozwalają łatwo, prosto, niemal bezwysiłkowo uzyskiwać świetne statystycznie wyniki. Dotyczy to policji i prokuratury. Nie inaczej jest z sądami. Pokusa sukcesu i niewrażliwa obojętność na negatywne skutki podejmowanych działań sprawia, że w prowadzonych statystykach brak jest rubryki zliczającej połamane życia – pisała we wstępie do raportu karnistka prof. Monika Płatek.

Dodaje też, że władze traktują marihuanę jako „dogodnego wroga”. „Dogodny wróg” pozwala władzy narzucić swą wolę, sprzeciwiając się woli większości i rozsądkowi. Dogodnym wrogiem można straszyć i siać oburzenie. Narkotykom można wypowiedzieć wojnę, prezentując je jako moralnie odrażające i groźne.

Według autorów raportu, policja, prokuratura i sądy ciągle nabijają statystyki palaczami, a dilerzy pozostają na wolności. Walka z marihuaną jest – zdaniem Agnieszki Sieniawskiej, rzecznik praw osób uzależnionych – pretekstem dla rozszerzania prerogatyw władzy kosztem wolności obywatelskich.

Alkohol jest w porządku, a marihuana nie?

To niejedyne problemy obecnego prawa. Alkohol nie jest postrzegany jako groźny narkotyk, podczas gdy „Współcześnie wiadomo, że alkohol i tytoń szkodzą bardziej niż marihuana. Wiadomo również, że alkohol jest trzecim głównym czynnikiem ryzyka zagrażającym zdrowiu w krajach rozwiniętych – do których zalicza się również Polskę – za… nikotyną i nadciśnieniem tętniczym, a marihuana znajduje coraz szersze zastosowanie w medycynie leczniczej, ale to posiadanie niewielkiej ilości marihuany gwarantuje etykietę dewianta i przestępcy”.

– Statystyki są bezwzględne; zgony spowodowane zażyciem marihuany są bliskie zeru, od opiatów umiera ok. 300 osób rocznie, od przedawkowania leków przeciwzapalnych dostępnych bez recepty – ok. 3000 osób rocznie, od alkoholu: 30 000; ale to marihuana spełnia wszystkie cechy dogodnego wroga, racjonalizując szereg posunięć władzy, które bez tego czynnika uznane byłyby prawdopodobnie za szkodliwe – dodała prof. Płatek.

Dodatkowo służba zdrowia nie jest nastawiona na pomaganie pacjentom (uzależnionym), a sam program leczenia z uzależnień jest przestarzały, nieadekwatny i nieefektywny.

Rekomendacje

Autorzy raportu podkreślają, że nie chodzi im o stworzenie kolejnej pracy, która skończy jako przypis w pracy naukowej. „Ważne, by te rekomendacje potraktować poważnie. Tu nie chodzi o wydanie kolejnej książki, którą można użyć w przypisie i wpisać sobie do CV. Tu chodzi o ludzkie życie”. Poniżej publikujemy fragmenty raportu, który można znaleźć na stronie Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej.

Dekryminalizacja, na wzór rozwiązań portugalskich, posiadania nieznacznych ilości narkotyków przeznaczonych na użytek własny sprawcy.

Opcjonalnie: wprowadzenie do ustawy delegacji ustawowej do wydania rozporządzenia bądź kolejnego załącznika do ustawy zawierającego wskazane wartości graniczne narkotyków, które będzie pełniło rolę definicji legalnej dla terminu środki odurzające lub substancje psychotropowe w ilości nieznacznej, przeznaczone na własny użytek oskarżonego.

Wprowadzenie takiego rozwiązania pozwala organom ścigania ukierunkować działania na tych obywateli, którzy narkotyki posiadają nie w związku z ich konsumpcją, ale przede wszystkim w związku z udostępnianiem i obrotem.

Brak jasnych kryteriów ustawowych „nieznacznej ilości” czy „wypadku mniejszej wagi” uniemożliwia kwalifikację czynu polegającego na posiadaniu narkotyków do art. 62a i umorzenia postępowania czy do znikomości społecznej szkodliwości czynu. Dekryminalizacji powinny towarzyszyć oddziaływania profilaktyczno-edukacyjne wprowadzone już na etapie nauczania w szkołach.

Środki finansowe na tego typu działania powinny zostać wygospodarowane kosztem wydziałów ds. przestępczości narkotykowej. Poważną przestępczością narkotykową mogłyby zająć się wyspecjalizowane kadry funkcjonariuszy policji rozpracowujące działalność zorganizowanych grup przestępczych.

Wydanie przez Prokuratora Generalnego wytycznych prokuratorskich celem wykształtowania nowej, lepszej praktyki stosowania art. 62a.

Jak miło byłoby widzieć policjanta, który zamiast kontroli ulicznej wobec osoby uzależnionej od heroiny stosowałby działania streetworkerskie (wydanie ulotki informacyjnej, gdzie uzyskać pomoc czy czystej igły). Warto dostrzec również konieczność wykreślenia z tabeli IV-N żywicy i ziela konopi oraz dopuszczenia możliwości uprawy cannabis na własne potrzeby medyczne.

W związku z zakończonym procesem rejestracyjnym produktu medycznego zawierającego THC, warte rozważenia wydaje się przeprowadzenie ogólnokrajowej kampanii edukacyjnej wśród lekarzy na temat medycznych właściwości cannabis. By stało się to możliwe, potrzebna będzie nowelizacja prawa narkotykowego i farmaceutycznego.

Brak możliwości medycznego stosowania konopi godzi w prawa pacjentów do skutecznego i dostosowanego do ich potrzeb leczenia. Analiza spraw programu Rzecznika jednoznacznie wskazuje, że w Polsce żyją pacjenci medycznej marihuany, którzy przedkładając priorytet w postaci własnego zdrowia nad życie zgodne z literą prawa, decydują się na nielegalną uprawę konopi lub zaopatrywanie się na czarnym rynku, narażając się tym samym na odpowiedzialność karną.

Godne rozważenia wydaje się wprowadzenie leczenia substytucyjnego na receptę.

Leczenie substytucyjne mógłby prowadzić zakład opieki zdrowotnej lub lekarz psychiatra wykonujący praktykę lekarską, także w ramach grupowej praktyki lekarskiej. Efektem wprowadzenia takiej zmiany byłaby możliwość zapisywania leku substytucyjnego na receptę, którą można by zrealizować w ogólnodostępnej aptece. Taka zmiana pozwoli objąć leczeniem o wiele większą liczbę potrzebujących go osób.

W czerwcu 2012 r. z inicjatywy 15 posłów Ruchu Palikota oraz Platformy Obywatelskiej w Sejmie został złożony projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Autorami projektu są członkowie komitetu sterującego Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej. Do dnia wydania niniejszego raportu projekt nie został poddany pod głosowanie.
Projekt zakłada trzy podstawowe zmiany:
1. wprowadzenie wartości granicznych narkotyków,
2. wykreślenie z tabeli IV-N żywicy i ziela konopi,
3. umożliwienie prowadzenia terapii substytucyjnej przez lekarzy psychiatrów.

ROZMOWA Z AGNIESZKĄ SIENIAWSKĄ I BARBARĄ WILAMOWSKĄ W TVN24

„Jesteśmy krajem z najbardziej restrykcyjnym prawem antynarkotykowym w Unii Europejskiej. Umożliwienie prokuratorom odstąpienia od zarzutów w przypadku posiadania niewielkiej ilości narkotyków było krokiem w dobrą stronę. Ale, żeby ta zmiana miała sens należy dobrecyzować czym są te nieznaczne ilości.” – mówiła Agnieszka Sieniawska (Biuro Rzecznika Praw Osób Uzależnionych), autorka raportu na temat polityki w obszarze narkotyków prowadzonej w naszym kraju.
„Doprecyzowanie „nieznacznej” ilości narkotyków oznaczałoby legalizację, to nie był nasz cel.”-tłumaczyła Barbara Wilamowska, koordynatorką ministra sprawiedliwości ds. Krajowego programu Przeciwdziałania Narkomanii.

link do rozmowy

WYWIAD Z AGNIESZKĄ SIENIAWSKĄ W TYGODNIKU "POLITYKA"

O tym, dlaczego obowiązujące prawo antynarkotykowe nie ma sensu – mówi Agnieszka Sieniawska.

Joanna Cieśla: – Która z historii pani klientów najmocniej zapadła pani w pamięć?

Agnieszka Sieniawska: – Chyba ta, gdy przyszedł na dyżur prawny młody mężczyzna z aktem oskarżenia o posiadanie 400 g marihuany. Myślę: „To dużo, może diler?”, a potem wgłębiam się w akta i czytam, że prokurator wpisał wagę brutto, czyli razem z opakowaniem. Tym opakowaniem był plecak, w którym marihuany było 0,3 g!
Poruszające są też przypadki związane z problemami zdrowotnymi. Dziewczyna, Polka, hodowała marihuanę, bo leczy się ze stresu pourazowego w Kalifornii, gdzie programy medycznej marihuany funkcjonują legalnie. Miała na to zaświadczenia. Sąd ich nie uznał – skazał ją na grzywnę i koszty sądowe – w sumie 9 tys. zł.
Napisał też do nas chłopak z chorobą Leśniowskiego-Crohna – rzadkim schorzeniem jelit, związanym z bardzo ostrą biegunką. Mama tego chłopaka wozi go do Czech, żeby mógł legalnie zapalić skręta, co pozwala mu zmniejszyć dawki stosowanych sterydów. Może najbardziej jednak zszokował mnie przypadek mężczyzny, który został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata za posiadanie 0,2 g marihuany. W czwartym roku policja znów znalazła u niego 0,2 g. Sąd znów go skazał, na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata, ale wtedy pierwsza kara została odwieszona. Sąd odrzucił nasz wniosek o odroczenie, argumentując, że ta sprawa będzie przykładem dla rówieśników naszego klienta. A on ma 38 lat.

Poszedł siedzieć?

Trafił do celi z 16 osobami, raz w tygodniu mógł korzystać z telefonu. Był dręczony, miał napady lęku, psychicznie nie dawał rady. Jest rastafarianinem. Czuł się pokrzywdzony przez wymiar sprawiedliwości, nie czuł się przestępcą i nadal uważa, że nie popełnił żadnego przestępstwa. Jego matka dowiedziała się ode mnie, że jest w więzieniu, bo wstydził jej się przyznać, tak jak i dziewczynie. Po trzech miesiącach sąd uznał nasz wniosek o zamianę kary na dozór elektroniczny. Gdy minęło pół roku, czyli połowa czasu odbywania kary, wnioskowaliśmy o anulowanie reszty – bo nasz klient spełnia wszystkie warunki, nie narusza porządku prawnego. Sąd odrzucił wniosek właśnie dlatego, że skazany nie czuje, że popełnił przestępstwo.

Po co palił, skoro wiedział, że może się wpakować w kłopoty? Po co w ogóle ludzie palą?

A po co piją, skoro wiedzą, że alkohol jest niezdrowy? Ludzkość odurzała się od zawsze i zawsze będzie to robić. Chłopak od plecaka też rok po tamtej historii znów wpadł z małą ilością. Chciał być stewardem – skończył studia, przeszedł odpowiednie szkolenie, ale z powodu wyroku za posiadanie okruszków cannabis plan upadł, bo w tej pracy wymagane jest zaświadczenie o niekaralności. System sprawiedliwości i opinia publiczna nie przyjmują do wiadomości tego, co powtarzają terapeuci – że samo używanie substancji odurzających nie jest problemem. Jest następstwem i pokłosiem tego, że ludzie mają różne inne problemy. Nie w narkotykach trzeba szukać wroga publicznego.

Ale ludzie się uzależniają.

10 proc. osób, które używają substancji zmieniających świadomość, uzależnia się od nich. Czy to dużo, to już inne pytanie. Ale żeby chronić tych, którzy mogliby się uzależnić, stworzyliśmy system narażający wszystkich pozostałych na bardzo poważne konsekwencje i naruszający konstytucję. Odmawianie człowiekowi prawa do wyboru tego, czym chce się odurzyć, jeśli jego postępowanie nie zagraża bezpieczeństwu i zdrowiu innych osób, jest sprzeczne z konstytucyjnym nakazem uszanowania istoty, rdzenia wolności i praw. Idzie pani sobie do pracy albo na spotkanie, a ktoś nagle panią zatrzymuje, przeszukuje pani teczkę, zagląda do torebki. Co więcej, w samym systemie jest mnóstwo niekonsekwencji. Skazujemy ludzi za gram marihuany w kieszeni na podstawie art. 62 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, choć w świetle prawa narkotykowego o posiadaniu można mówić nie wtedy, kiedy ktoś po prostu ma substancję psychoaktywną, ale wtedy, gdy można udowodnić, że zamierza ją na przykład udostępniać innym, sprzedawać. Zgodnie z prawem za samo posiadanie skręta w ogóle nie powinno się karać. W Polsce istnieje jednak zasada niezawisłości sędziowskiej i zasada dowolnej interpretacji dowodów. Można odwoływać się od wyroków w kolejnych instancjach i ostatecznie dojść do Sądu Najwyższego, ale klienci nie chcą walczyć. Rzadko decydują się na złożenie apelacji, nie mają siły, to się wiąże z kosztami.

Dużo jest takich spraw?

W 2011 r. 37 tys. osób skazano za posiadanie substancji zakazanych, w tym 35 tys. za małe ilości. W ubiegłym roku, po wprowadzeniu art. 62a, pozwalającego umarzać postępowania, prokuratura i sądy zajęły się 18,5 tys. spraw. Z tego prokuratorzy, na podstawie art. 62a, umorzyli co dziesiątą. Dotarłam też do informacji Biura Analiz Sejmowych, z której wynika, że w listopadzie 2012 r. za posiadanie narkotyków w zakładach karnych przebywało 2,8 tys. osób. Ich osadzenie kosztowało ponad 12 mln zł. Tylko dwóch na stu zamiast więzienia dostało dozór elektroniczny.

Agnieszka Sieniawska
Project Coordinator
asieniawska@politykanarkotykowa.com
Telefon: + 48 697 177 094